Zak – 1.0

Zak – 1.0

Hałas był ogłuszający, wdzierał się w wszystkie kanaliki ciała, wypełniał każdą wolną przestrzeń powietrza. Dźwięk dobiega zewsząd jakby wrzało miasto. Istotnie wszystko było w ruchu. Z ciasnego zaułka, w którym leżał z rękami zaciśniętymi po obu stronach głowy z na wpół przymrużonymi oczami widział ułamek zatłoczonej ulicy. Samochody błyskały w zastraszającą szybkością, a przechodnie uderzali butami o chodnik. Auta trąbiły, w oddali ktoś wrzeszczał, jakaś kobieta przeklinała drugą. Ponad jego głową w budynku zabrzmiały dźwięki instrumentów, jakieś krzyki z głośnika. Wtedy wstał starając się ze wszystkich sił zignorować odrętwienie całego ciała i pulsujący ból w skroniach. Oczy otworzył szeroko aby lepiej dostrzec świat u wylotu dwóch niemal stykających się ścian budynków. Przez chwile zobaczył kobietę w długim błyszczącym w południowym słońcu płaszczu. Jej wysokie buty zakończone długimi szpilami stukały o chodnikową płytę. Pantofle mężczyzny w sztywnym wyprasowanym garniturze trzaskały niczym krzesiwa w walce o ogień. Już miał postąpić krok i opuścić dłonie pragnąc się przystosować, gdy przeraźliwy ryk syreny przerwał mu myśli. Nowa fala bólu przedarła się przez jego czaszkę. Błysk czerwonego, jaskrawego światła wdarł się na ułamek sekundy w półmrok jego zaułka. Wóz strażacki przejechał przez zatłoczoną drogę, a on znowu upadł. Potłukł sobie łokcie, a na rozdartej koszuli pojawiły się ślady purpurowej krwi. Po chwili ogłoszenia dźwignął się ponownie. Ruszył chwiejnym krokiem w stronę wylotu zaułka. Jakiś odziany w sportowy strój  posiwiały dziadek mignął mu przed oczami. Za nim para dziwnie ubranych nastolatków śmiała się głośno szturchając się przy tym i chwytając za ręce. Przystanął na chwilę, wyprostował się poprawiając kurtkę, która zsunęła się prawie do pasa. Przemknął przed nim człowiek w nasuniętym na głowę dresowym kapturze, a on oparł się dłonią o skraj chropowatej ściany budynku. Blask dna wylał się na niego w całej swoje okazałości, a on już miał spojrzeć za próg swojego zaułka. Silnie zabolał go skraj czoła, zakuło z tyłu głowy i upadł. Pot ściekał mu zimną strużką wciskając się przez powieki, piekąc solą w źrenicach. Całe ciało było skrępowane jakąś tkaniną. Raptownie zaczął wić się jak węgorz próbując się uwolnić. Ciało nagle zadygotało przeszyte zimnem. Otworzył oczy. Świat spowity był lekka mgłą, ale bez wątpienia znajdował się we własnym posłaniu. Właśnie nastawał świt, a wszędzie wiły się jeszcze smugi ciężko wiszącej mgły. Krople rosy okalały rosnące z rzadka trawy. Spojrzał na swój sklecony naprędce tarp z długą liną niknącą w zaroślach. Wyczołgał się ze swojego schronienia, próbując wydostać się z własnego śpiwora. Odnalazł buty i schowany nieopodal pod połami iglastych gałęzi ekwipunek. Począł starannie zwijać misternie obozowisko. Że też znowu musiała śnić mu się ta ruchliwa ulica i miasto o bogowie sprzed Wielkiego Końca. Zastanawiał się jak w ogóle mógł sobie to wyobrazić w tak realistyczny sposób i to przekonanie, że właśnie tak wyglądało pozostawione miasto. Własne myśli nie dawały mu spokoju, aż ocknął się patrząc na złożone obozowisko. Zarzucił plecak na plecy i chwycił niewielką podłużną torbę, która sprawnie przymocował do pasa tuż obok długiego noża i kabury po pistolecie. Mgła zaczęła się podnosić ustępując pierwszym promieniom bladego słońca. Zak ruszył żwawym krokiem przez porośniętą kręconymi konarami drzew niewielką dolinę. Jej zieleniące się coraz bardziej zbocza wiodły, aż po pagórkowaty horyzont porośnięty kosodrzewiną.  Za nimi na pewno czaiły się wijąca rzeczna struga pośród stromych brzegów, śliskich od topniejącego śniegu i błota. Nurt tam był zdradliwy, a na kamiennych ustępach wrzała zimna spieniona woda.

C. D. N.

Awatar wydartastrona

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Łukasz Sieger

Twórca Tesalii, Wydartej Strony i wszystkiego co tutaj wykreuję.