Na wodach Styksu
Prolog
Łańcuch zgrzyta napiętymi ogniwami. Drewno skrzyni trzeszczało cicho. Ziarna mokrego piasku skrzypiały ocierane jedno o drugie. Poraj Gaudenty Spycimir otarł pot z zmarszczonego z wysiłku czoła. Że też oni muszą tyle ważyć. Rzucił bezceremonialnie łańcuch w piach sapiąc ciężko. – Spycyr ruszaj się, nie mamy całej wieczności karwasz twarz – dźwięk dobiegł do niego jak pisk raptownie hamującego pociągu.
– Już idę idę.. daj odsapnąć cholerny pomiocie.. – nie zdążył skończyć gdy coś ciężkiego łupnęło go boleśnie w twarz.
Pomniejsze sługi piekielne Lubryka von Barbarossa nie spały i karały każde zniesławienie i obraźliwe słowa rzucone w stronę swojego pana.
– Mam na imię Spycimir Ty.. – urwał z wściekłością kończąc w myślach najbardziej ohydnych i niecenzuralną wiązankę przekleństw jakie znał, przypominając sobie pałętające się wszędzie sługi przebrzydłe majordomusa Barbarossa.
Spycimir Gaudenty Poraj zgiął się ciężko w pół, aż zgrzytnęły kości. Chwycił łańcuch i ciągnąc z całych sił ruszył szeroką plażą. Skrzynia podskoczyła na wystającym kamieniu. Głowa spoczywającego w niej trupa wydała puste echo. Otwarte szeroko oczy zdawały się patrzeć z wyrzutem. Wetknięte w nie monety dawno już walały się gdzieś na dnie trumny. Że też nie zamykają im oczu i nie zabijają wieka skrzyni.
Brzeg pienił się w gniewie ciskając co chwila ciemnymi falami wody. Wciśnięta kadłubem w piach rufa wyglądająca na wielki kawał drzewa. Łódź trzęsła się niepewnie od ciężaru wrzucanych w nią drewnianych trumien. Co chwila uderzała jedna o drugą akompaniując hukowi fal uderzających gdzieś nieopodal o wystające skały.
– Gdzie jest bóg zrzucając nas na te pustkowia?
– Jam jest Twój pan, który Cię wywiódł z ziemi.. – a w cholerę z tym – Ty obdarty gnoju! Jakżeż wylazł z grobu? – zadrwił – wracaj szybko do mogiły albo cię prześwięcę!
Usłyszawszy to nieszczęśliwiec wlazł do łodzi rozglądając się przestraszonymi oczami. Reszty dopełniły już sługi majordomusa ładując mu bezceremonialnie znalezioną gdzieś nieopodal tęgą drewnianą pałą.
– O rzesz.. – sapnął Spycimir upuszczając swój łańcuch tuż przy burcie łodzi.
– Jakim cudem on wylazł?
– To się czasem zdarza. Ożywają cholery nie wiadomo czemu.
– Masz wytyczne w takich sytuacjach, przykazania i..
– Zamilcz do stu tysięcy diabłów! – zaryczał, aż sypnął się piach z okolicznych trumien – też byś na to lał przerzucając ciągle stosy tych cholernych ciał. Skrzynia goni skrzynie ważąc nie wiadomo ile, a oni jeszcze się budzą. Wyłazi taki jeden z drugim opóźniając prace. Wiesz ile to kosztuje? Że te dwa obole walające się gdzieś po każdej z trumien wystarczają na utrzymanie tych cholernych łodzi? A gdzie ja mam coś z tego?
Słysząc to Gaudenty Spycimir Poraj nie powiedział już nic. Przerzucił tylko ostatkiem sił swoją trumnę do łodzi i upadł ciężko na plażę.
Chwilę później płynęli już z prądem rzeki odpoczywając na rufie. Za nimi ciężkimi obłokami kładła się mgła przysłaniając plażę. Styks bulgotał i szemrał na kamieniach jak robił to od zawsze wiodąc w czeluści piekieł umarłe dusze.
Dodaj komentarz