Ciało szlachcica Gaudentego wstrząsnął paroksyzm kolejnej fali chłodu gdy dno łodzi uderzył o piaszczysty brzeg rzeki. Plaża była pochłonięta w półmroku, ale wszechogarniające wstęgi mgły zniknęły ustępując czerni. Gdzieniegdzie w wielkie jak groch ziarnach czarnego piasku powbijane były drzewce pochodni. Biło od nich chłodem, a światło jarzyło się odcieniami granatowego nieba przechodzącego w lodowatą biel. Spycimir wzdrygnął się po raz wtóry gdy jego buty zagłębiły w wulkanicznym żwirze. Sternik gestem wskazał na trumny i nie zamieniwszy z nim ani słowa Gaudenty pojął, że sam musi je pościągać na brzeg.
Gdy w pocie czoła taszczyłem kolejną trumnę na ląd przestałem już zwracać uwagę na paniczne krzyki dobiegające z wewnątrz. Drapania paznokci o drewno czy błagalny ton przycichł ustępując miejsca miotającym się w mojej głowie myślom. Ilu jest tych przewoźników po rzece Zapomnienia i dlaczego jest na niej taki chaos? A właściwie dlaczego ja tu trafiłem? Nie byłem, co prawda przykładnym chrześcijaninem, a na pewno nie katolikiem, ale nawet deklarowałem nie raz ateizm, ale żeby trafić w takie miejsce. Jakby zaświaty były jakąś chorą wizją przywodzącą na myśl wyobrażenia ze starożytności. Nawet nie potrafiłem określić, czy mogliby to przynieść Sarmaci, tylko skąd? Z Rzymu, Grecji? Taka miała mnie spotkać kara za liczne grzechy? A co niby ma czekać tych ludzi w trumnach? Ponowne zakopanie? Wieczne potępienie? A może Sąd Ostateczny? Przysiadłem na jednej z trumien, a słony pot ściekał mi nieprzyjemnie do oczu. Dłonie trafiły na jakieś zdobione żłobienia w jesionie. Woń śmierci mieszała się z zapachem drewna i żywicy. Gdzieś z ciemności i rzadkich pukli mgły wyłonił się mój przewodnik i o dziwo odezwał się zimnym kamienny głosem:
- Żadnego sądu ostatecznego nie będzie – zawyrokował jakby czytał w myślach. – Znaczy nie będzie dla ciebie bo jesteś mi potrzebny.
- Jak to? Ale do czego? – wydukałem rozglądając się do koła. – A Ci tutaj? Zabierzesz ich na sąd? Czy jak?
- Za dużo pytań, a za mało czasu. Będziesz dla mnie pracował.
- Pracował? – tego wszystkiego było za wiele jak na jednego szlachcica.
- A Ty myślałeś, że co?! Że Charun pracuje jak wół i sam prowadzi na tamtą stronę?! – wybuchnął jakby zirytowany koniecznością prowadzenia dyskusji – Ma od tego sługi, a ci słudzy swoich i tak dalej. A ty będziesz na dnie tej drabiny i pracował całą wieczność – kończąc zdanie roześmiał się upiornie, dławiąc się i zanosząc kaszlem.
Nastała krótka cisza, a powietrze, czy cokolwiek co unosiło się w przestrzeni zrobiło się niezwykle ciężkie. Spycimirowi nie w smak było brać się do dalszej pracy, gdyż jeszcze kilka trumien zalegało w łodzi. Tym bardziej nie miał zamiaru zajmować się tym przez wieczność zostając jakimś tam sługusem pod ostatnim szczeblem drabiny. Rozsierdził się wtedy nie na żarty, ale powtrzymawszy się trzymając wściekłość i pochopność na wodzy wyrzekł lekkim nieco wyzywającym tonem:
- Ciekawe co robią z urnami? – rozejrzał się dokoła znacząco niby mówiąc do siebie. – Zawsze mnie to nurtowało – rzucił głośniej szlachcic nie zamierzając wcale kontynuować ciężkiej pracy.
- Ty nie bądź taki myśliciel tylko bierz się do roboty.
- Ty jesteś przewoźnikiem do piekła czy jakiegoś innego pośmiertnego cholerstwa? Czy Jezu Chrystus albo sam najwyższy Bóg wyznaczył cię do tej roli?
- Nie wzywaj go na daremno – odchrząknął przy tym mrukowato sternik.
- Nie wypadałoby żebym go spotkał osobiście na tej łodzi?
- Chyba żartujesz – niemal nie wybuchnął śmiechem hamując się w ostatniej chwili – Takie szychy jak on mają od tego ludzi, a ci ludzie mają od tego swoich ludzi, jak ci już to wykładałem, a ja mam od takich brudnych robót ciebie Spcir. Nadążasz? – spojrzał na wściekłego, ale milczącego szlachciura – KPW? – jak to się u was mówi teraz – zadrwił.
- Mam na imię ku.. – wycedził przez zęby, ale nie zdążył skończyć przekleństwa, a jakaś niewidoczna siła wyrżnęła mu prosto w zlany potem policzek solidnego szturchańca. Spycimir zastygł ze zdziwienia.
- To złe dusze, pomioty piekielne, co na cierpienie wieczne do czynienia dobra zostały przeznaczone – o dziwo z wyjaśnieniem szybko odezwał się sternik. – Jeśli ktoś zechce obrazić tutejsze znamienite postacie lub wulgarne, niechciane wyrzecze słowo wtedy duch taki za zadanie ma karać plugawego śmiertelnika.
- Tak kapuje – przyznałem niechętnie z rezygnacją w głosie.
- No to myślę, że w końcu mamy jasność! A i jak już odpocząłeś to łap się za te tumba Sycir – mówiąc to pchnął Gaudentego brutalnie kawałkiem piórem wyciągniętego skądś wiosła. Pod Porajem ugięły się nogi, ale całą wściekłość przekuł w szarpanie ciężkich skrzyń o brązowych kutych wiekach jakby przeciągał lekkie skrzynki pełne jesiennych jabłek.
Dodaj komentarz